niedziela, 5 kwietnia 2015

ROZDZIAŁ 2


LIPIEC 2013, BIUBRY , ANGLIA

Przedzierałem się przez tłum ludzi zebranych wokół ogniska. Miałem tylko jeden cel, zabić.
Może zacznę od początku. Nazywam się Jason Evans, mam 26 lat. Wysoki brunet .
Mój ojciec był hazardzistą dlatego w wieku ośmiu lat straciłem oboje rodziców. To był normalny dzień i nic nie zapowiadało że skończy się tak tragicznie. Siedziałem z mamą przy stole w kuchni, gdy nagle usłyszałem strzał.
- Schowaj się, Jason, szybko! - krzyknęła matka i tyle ją widziałem. Posłuchałem jej , schowałem się pod stołem i czekałem. Usłyszałem jej krzyk a potem wystrzał. Później była już tylko cisza. Zakryłem uszy i zamknąłem oczy. Nawet gdybym chciał krzyczeć nie mogłem, ponieważ przerażenie odjęło mi mowę .Poczułem pustkę i łzy pociekły mi po policzkach.
Po tym zdarzeniu byłem strasznie zamkniętym w sobie dzieckiem. Żyłem na ulicy ale dawałem radę. Musiałem .
Gdy miałem dwanaście lat, spotkałem Aaarona Fettersa , który w świecie przestępczym budził  strach i respekt .Ludzie albo go kochali albo nienawidzili.
Szef mafii znany jako Cesar. Mimo to przygarnął mnie i traktował jak syna. Nauczył mnie jak strzelać.
Dlatego też teraz pracuje dla niego. Można by powiedzieć że jestem jednym z najlepszym z jego ludzi.
I nie koniecznie jestem z tego faktu dumny. Ale gdy życie daje ci kopa, czasem nie ma mowy o dumie.
Tak więc przyjechałem tutaj, do Biubry, pięknej wioski w Anglii ze szczegółowo wyznaczoną instrukcją. Znaleźć , zlikwidować.
Ubrany na czarno raczej nie powinienem zwracać uwagi. Założyłem kaptur na głowę i ruszyłem na poszukiwania. Nie musiałem długo szukać gdyż pijany Colin sam prawie wpadł mi w ramiona.
Był o dwadzieścia centymetrów niższy więc by spojrzeć mi w twarz musiał unieść głowę.
Gdy zobaczył z kim ma do czynienia momentalnie wytrzeźwiał i rzucił się do ucieczki , krzycząc : - To on ! On !
Momentalnie wokół mnie pojawiło się dziesięcioro potencjalnych przeciwników. Potencjalnych, ponieważ pierwszy odpadł z gry już po pierwszym kopniaku z półobrotu w żebra.
Colin kierował się w stronę ślepego zaułka - Świetnie , pomyślałem i ruszyłem powoli w jego kierunku co kilka kroków eliminując próbujących pomóc mu mężczyzn. Kątem oka zobaczyłem błysk metalu i chwilę później poczułem ból w ręce. Metalowa rura, hę ?
Obróciłem się szybko i drugą ręką uderzyłem łysola w szczękę , a gdy ten się zachwiał wyrwałem mu rurę i zamachnąłem się. Dźwięk łamanej kości był prawie tak samo głośny jak jego krzyk. Padł na ziemie i zwinął się w kłębek. Z lewej strony biegło już na mnie dwóch kolejnych . Rozejrzałem się za prowizoryczną bronią. Łańcuch będzie idealny. Celowałem w nogi, zawsze działa. Gdy pierwszy padł za ziemię jak kłoda zdążyłem jeszcze walnąć go rurą w głowę bo drugi już brał zamach z kijem z ręce.
Niestety był o głowę niższy ode mnie i niespecjalnie silny wiec chwyciłem jego ramię i wykręciłem jak najbardziej sie dało . Zawył z bólu i próbował mnie kopnąć . Zablokowałem cios i jednym ruchem ręki posłałem go za ziemię. Walcząc z resztą powoli przesuwałem się w kierunku Colina. Gdy w końcu stanąłem z nim twarzą w twarz i wyjąłem pistolet zza paska spodni ten już klęczał .
Uklęknąłem obok niego. - Modlisz sie?  - zapytałem.
- Proszę , nie zabijaj mnie. - zaczął lamentować.
Chwyciłem butle z benzyną
- Co ty robisz? Jason, proszę, posłuchaj - zaczął
 Oblałem go . Ten zakrztusił się i zaczął modlić się jeszcze głośniej.
- Proszę Jason, wybacz mi . Oszczędź mnie.
- Cicho - odparłem niewzruszony - Naprawdę myślisz że On cię uratuję ?
Znów obok niego ukląkłem - Dobrze więc. Módl się.- Wyjąłem zapałkę- Masz czas zanim ta zapałka się zgasi . Pamiętaj o twoim bogu.
Odpaliłem zapałkę i wystawiłem rękę tak że była zaledwie centymetr od Colina.
Ten schylił głowę i nucił jakąś modlitwę. Spojrzałem na niego
- Mogę Ci coś doradzić? -zapytałem. Mężczyzna od razu podniósł głowę. - Nie módl się do Boga. Módl się do wiatru. Bo jeśli zawieje wiatr , to jesteś skończony.
- Nie, Jason proszę.
Nie zdążyłem odpowiedzieć gdy obok mnie przeleciała kula. Poczułem gorąco na policzku i od razu się podniosłem. Zgasiłem zapałkę w dłoni i czułem że wściekłość maluje mi się na twarzy.
- No proszę ! Młodszy braciszek przybył z odsieczą - zawołałem i zaśmiałem się. Matka Colina rzuciła się na Stevena usiłując odebrać mu broń - Szkoda tylko że właśnie wydałeś na niego wyrok - rzuciłem ponuro i chwyciłem Colina za kołnierz koszuli. Zacząłem go ciągnąć w kierunku wielkiego ogniska na samym środku placu. Strasznie się wił więc parę razy potrząsnąłem nim z wściekłością.
Gdy byliśmy już przy ognisku po raz ostatni spróbował - Proszę, zrobię wszystko.
Spojrzałem na jego brata i matkę którzy stali teraz nie daleko nas. Steven patrzył na mnie z nieskrywaną nienawiścią. Matka ze łzami w oczach czekała na moją decyzję. To było prawie jak zabawa w Boga, zabić kogoś lub darować mu życie. Tylko że tutaj to nie ja byłem od podejmowania decyzji.
- Proszę Cię, oszczędź mojego syna. - odezwała się starsza kobieta - Nie przeżyję jeśli coś mu się stanie - dodała już bliska płaczu.
Poczułem ukłucie w sercu . Nie mogłem sobie wyobrazić bólu po stracie dziecka, ale podejrzewałem że jest podobny do bólu po stracie rodziców.
- Wiem, że jest w Tobie jeszcze trochę dobra - dodała cicho.
Spojrzałem jej prosto w oczy. Patrzyła na mnie jakby przewiercała moją dusze na wylot. Wszystkie sekrety które skrywałem, tragedie które mnie spotkały, wszystko. Poczułem się nagi. A nie lubiłem się tak czuć. Byłem zabójcą . Nie było miejsca na współczucie ani na skruchę .
- Nie, nie ma - odparłem twardo i jednym kopniakiem posłałem Colina prosto w ogień.
Usłyszałem krzyk i świst palonego materiału . Niedługo później spalił się żywcem.
Kobieta straciła przytomność a młody Steven złapał ją zanim uderzyła o ziemie.
- Zemszczę się , tylko poczekaj - krzyczał prowadząc matkę do domu.
- Będę czekał - odparłem i zaśmiałem się.
- Piękne przedstawienie , Jason. - usłyszałem znajomy głos za plecami .
- Derek McCann - prawie wyplułem te dwa słowa.
- Świetnie cie widzieć w dobrej formie - rzucił z przekąsem wymownie patrząc na ognisko - A teraz wybacz ale pójdziesz z nami.
Wokół mnie wyrosło pięciu uzbrojonych mężczyzn.
- No skoro muszę - zakpiłem podnosząc ręce .
- Ależ nalegam


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz